sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 6

Popołudnie minęło mi na wylegiwaniu się na barcelońskich plażach. Próbowałam się zrelaksować, jednak cały czas, mimowolnie odtwarzałam ostatnie wydarzenia. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak niezwykłego zdarzyło się właśnie mnie. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń. Byłam zaproszona na imprezę zawodników mojego ulubionego klubu…
Rose po oficjalnym przekopaniu swojej wielgaśnej szafy stwierdziła, że musi iść na zakupy, więc o czwartej wybrałyśmy się do galerii handlowej. Evans właśnie przymierzała wyjątkowo cienką sukienkę, która wyglądała jak jakaś halka, gdy zauważyłam idealną bluzkę na tą okazję. Podbiegłam do niej i zaczęłam nerwowo przerzucać wieszaki w poszukiwaniu mojego rozmiaru. Odetchnęłam z ulgą gdy już trzymałam w swoich dłoniach xs-ke. Poszłam do przymierzalni, chociaż i tak wiedziałam, że ją kupię. Wyszłam obracając się wokół własnej osi jak jakaś primabalerina, a Rose przekrzywiła śmiesznie głowę.
- Coś krótka ta sukienka… - powiedziała niepewnie, spoglądając na mnie ze zdziwieniem - Brawo młoda! W końcu ogarnęłaś o co w tym chodzi! - krzyknęła z zadowoleniem i uścisnęła mnie serdecznie. 
- Ymm… nie chce ci psuć dobrego humoru, ale to jest bluzka – powiedziałam, krztusząc się ze śmiechu na widok miny mojej przyjaciółki.
- Co ty opowiadasz? Będziesz tam wyglądała jak zakonnica. Przecież nie możesz iść w spodniach! - wydarła się na cały sklep.
- To ubiorę legginsy…

- Co ja z tobą mam! - lamentowała Rose. - To chociaż chodźmy do jakiegoś obuwniczego to sobie kupisz jakieś wyższe szpile…
- Hahhahaha a potem będę skazana na amputacje nóg? - zapytałam z ironią.
- Nie denerwuj mnie… - zaczęła groźnie. - Głupio wyglądam jak koło mnie maszeruje taki krasnal hałabała jak ty, więc się nie odzywaj i daj mądrzejszym pracować.
Prychnęłam, ale już nic nie powiedziałam. W sumie Rose miała racje… Jak ja będę wyglądać wśród wysokich piłkarzy z moim marnym 1.63. Po długich poszukiwaniach w końcu znalazłam fajne buty. Były dość wysokie, więc przypuszczałam, że umrę w męczarniach, ale Evans jęczała mi cały czas nad uchem żebym je wzięła. Poleciałam do kasy uciekając przed przyjaciółką śpiewającą mi nową piosenkę jej autorstwa pt. „buty wysokie - penisy szerokie”. Potem jeszcze Rose kupiła sukienkę, którą przymierzała jako pierwszą (oczywiście) i wróciłyśmy do hotelu.
***
Po całym dniu nad basenem leżałem na łóżku i czytałem książkę. Właściwie tylko wodziłem wzrokiem po tekście nic nie rozumiejąc. Czułem się dziwnie… Tak jakoś nierzeczywiście, jakby to wszystko co się działo przez ostatnie dni było tylko wytworem mojej wyobraźni.
Otrząsnąłem się dopiero, gdy ktoś wszedł do mojego pokoju. Najpierw usłyszałem przeciągły i żałosny jęk, a potem zza drzwi wyłonił się Mesut bez koszulki z cierpieniem wypisanym na twarzy.
- Co ci się stało? - zerwałem się z łóżka.
- Ktoś podpalił mi plecy - załkał Özil.
Zrobiłem zdziwioną minę, ale zrozumiałem wszystko, gdy zobaczyłem wielki rysunek pewnej niezastąpionej męskiej części ciała, praktycznie wypalony od słońca.
- Zasnąłeś na leżaku? - zapytałem rozbawiony.
- Chyba tak… nie pamiętam dokładnie, a co to ma wspólnego z moim cierpieniem?
- Spójrz w lustro.
Mesut dokuśtykał do łazienki i zniknął mi z oczu. Nagle do pokoju wpadli Sergio, Marcelo i Pepe z przejętymi minami.
- Zauważył już? - spytali zduszonym szeptem, krztusząc się ze śmiechu.
- Chyb… - nie musiałem kończyć, bo z pomieszczenia obok dobiegł nas wysoki dziewczęcy pisk i siarczyste przekleństwa.
Wszyscy od razu wpakowaliśmy się do łazienki i zastaliśmy Özila, który sparaliżowany siedział na muszli klozetowej i mówił do siebie „Ona będzie się śmiała”. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem zataczając się na boki i mając problemy z oddychaniem. Marcelo dostał takiej głupawki, że musiał oprzeć się o Ramosa i zaplątał się włosami w jego „trzydniowy” zarost.
- Kurwa! Co ty robisz idioto!? - ten krzyk z pewnością było słychać w całej Barcelonie - Wychodzimy!
Z łazienki zaczęły wycofywać się nasze bliźniaki syjamskie, potykając się o własne nogi, a Pepe próbował nakręcić film swojego życia pt. „Stonoga debili”.
Zostałem z łkającym Mesutem i próbowałem go pocieszyć. Zadawałem sobie pytanie dlaczego nie mogę przeżyć jednego normalnego dnia? Z bełkotów przyjaciela wywnioskowałem, że jutro ma wizytę u wyjątkowo ładnej pani doktor i raczej nie wypada iść do niej z czymś takim na plecach.
- Przecież możesz to przełożyć - zaproponowałem.
- Ale ona pomyśli, że ją ignoruję - żalił się dalej i płakał w moją koszulę. Podałem mu chusteczkę na wypadek gdyby miał zamiar wydmuchać sobie nos.
- Nie przejmuj się tym teraz. Pasowałoby już wyjechać, bo obiecałem kogoś zabrać do klubu - powiedziałem siląc się na obojętną minę (chyba mi nie wyszło).
- Oooo! Nic nie mówiłeś. Kogo? - Özil od razu podłapał temat.
- Takie dwie… - powiedziałem i szybko przeszedłem do mojej sypialni.
Oczywiście przyjaciel nie odpuścił i suszył mi głowę jakimiś głupimi pytaniami przez pół godziny. W końcu nie wytrzymałem.
- Nie wiem czy wiesz, ale wyjeżdżamy za 10 minut, a ty, jak widzę, nadal w kąpielówkach.
To skutecznie odwróciło jego uwagę, a ja mogłem spokojnie ubrać jakiś t-shirt. Wziąłem kluczyki do samochodu i zajrzałem jeszcze do Mesuta. O dziwo szło mu całkiem nieźle i był przyzwoicie ubrany, można było nawet powiedzieć , że niezły z niego przystojniak. Od razu wyrzuciłem z głowy te dziwne, gejowskie przemyślenia, karcąc się w myślach za swoją głupotę.
- Wow. Yyy wyglądasz tak… normalnie - powiedziałem niepewnie.
- No jasne! - wyszczerzył się - podobno będą jakieś nowe dziewczyny, trzeba zrobić wrażenie. Ejj zaraz, czyli według ciebie na co dzień wyglądam NIEnormalnie? - zapytał z wyrzutem.
Nie wiedziałem jak się z tego wyplątać, więc nic nie powiedziałem tylko wyciągnęłam go za kołnierz z pokoju i skierowałem się w stronę parkingu, gdzie już czekało na mnie moje ukochane autko. Przed wejściem jednak coś sobie przypomniałem i zamknąłem Özilowi drzwi przed nosem.
- Jeśli jeszcze raz zrzygasz się na moją skórę po pijaku, to będziesz jeździł w bagażniku jak mój pies - ostrzegłem go, a potem dodałem łagodniej - no i nie przynieś mi wstydu dzisiaj.
- Spokojnie nie poderwę ci jej - wyszczerzył się Mesut, a ja czując że robię się czerwony, szybko wsiadłem do auta.
***
Stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Można było powiedzieć, że wyglądam znośnie. Tylko te buty sprawiały, że moje nogi były jeszcze bardziej patykowate niż zwykle. 

 Byłam zdecydowanie za chuda, ale na szczęście cała byłam mała więc to się tak nie rzucało w oczy.
Wymknęłam się ze swojego pokoju i pobiegłam na paluszkach do Rose. Zastałam ją z burzą loków na głowie i w tropikalnym makijażu. I jeszcze ta sukienka…

 Po prostu wow! Dobrze, że miała na nią żakiet, bo z pewnością spowodowałaby niejeden wypadek samochodowy.
- Nie stój tak tylko mi lepiej powiedź czy nie za skromnie się ubrałam - szybko się ocknęłam i przechyliłam głowę jak jakiś ważny krytyk.
- Ymm… myślę że jest… ZAJEBIŚCIE! Oł-em-ef-dżi, Rose, faceci oszaleją - zaczęłam się wydzierać, a Evans słodko się zarumieniła.
Po jeszcze paru ekscesach przed lustrem, wreszcie wyszłyśmy przed hotel uważnie rozglądając się czy w pobliżu nie ma Petera. Nigdzie go nie widziałyśmy, więc spokojnie wyszłyśmy zza jakiejś palmy. Nasz plan był dość prosty, a mianowicie: wymknąć się tak żeby nikt nie widział, przeżyć najlepszą noc w swoim życiu, a konsekwencjami na razie nie zawracać sobie głowy.
Pod hotelowy parking podjechała biała BMW-ica, a ja od razu stałam się bardziej nerwowa. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za ramie i krzyknęłam przerażona. Za mną stała Ashley z triumfem wypisanym na twarzy. 
- Wybieracie się gdzieś? 
Stanęłyśmy jak wryte nie wiedząc co powiedzieć. Nasz iście szatański plan właśnie legł w gruzach.
- Dajcie spokój. Ja rozumiem wszystko - sama sobie odpowiedziała, bardzo zadowolona, że w końcu coś ogarnęła. 
- Ym... idziemy na plażę - powiedziałam, nie mogąc wymyśleć niczego lepszego. Nawet barbie nie uwierzyła by w coś tak absurdalnego, biorąc pod uwagę w co jesteśmy ubrane.
- No, ciekawe co na tą nocną przechadzkę powie twój braciszek - już wzięła telefon i wykręciła numer paskudnie się przy tym uśmiechając, gdy ktoś po raz drugi dzisiaj złapał mnie za ramie.
Prawie zeszłam na zawał, co było dość normalne w tej sytuacji. Obok nas stał Raphael, uśmiechając się przyjaźnie. W słuchawce zadźwięczał już głos Petera, ale Ashley stała nadal w jednym miejscu wgapiając się w Varane'a jak zahipnotyzowana. Musiałam ją szturchnąć, żeby się ocknęła.
- Halo! Kochanie dzwonie tylko żeby ci powiedzieć, że zabieraz Maddie i Rose na Wieczorek Hiszpański. Wiesz... taki z Flamenco - powiedziała szybko, nadal patrząc na piłkarza.
W tamtej chwili już nic nie mogło nas zaskoczyć. Panna Parker właśnie nas kryła, a nasze miny musiały byś bezbłędne. Raphael totalnie nie orientował się w sytuacji i nadal stał za nami nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Gdy Ashley się rozłączyła jak gdyby nigdy nic powiedziała, że możemy iść i ruszyła w stronę Ozila, który właśnie wysiadł z auta. 
- Kto to jest? - spytał zdezorientowany Varane.
- To tylko zwykła dziwka... - Zaczełam Rose ale szybko jej przerwałam.
- To nasza znajoma z Polski - powiedziałam kładąc naciska na słowo "znajoma" i starając się przekazać Evans, że ta impreza wymaga poświęceń - Rose tylko żartuje. Prawda Rose?
- Tak. tak... - zaczęła kiwać gorliwie głową, a piłkarz tylko się roześmiał.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet - westchnął i otworzył drzwi samochodu. 
_____________________________
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale mam ostatnio strasznie dużo zajęć. Szkoła i jeszcze kurs prawa jazdy (tak, musiałam się pochwalić), uf... jak to przetrzymam to będzie  jakiś cud. BYLE DO ŚWIĄT!!!!

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 5

Byłam tam. On mnie dotykał… jego ręce były wszędzie, a ja mogłam tylko patrzeć jak mnie rozbiera. Próbowałam krzyczeć, ale wydawałam z siebie tylko jakiś dziwny charkot, nie mogłam oddychać. W następnej chwili poczułam, że odzyskuje kontrolę nad swoim ciałem zaczęłam się rzucać w każdą możliwą stronę. Poczułam tępy ból w okolicach skroni i otworzyłam oczy.
Leżałam z ziemi z kołdrą naciągniętą na głowę. Poczułam kropelki łez spływające po moim policzku i szybko pobiegłam do łazienki żeby się ogarnąć. Spojrzałam w lustro i ze zgrozą stwierdziłam, że połowa mojej głowy jest upaćkana krwią, która sączyła się obficie z przecięcia nad brwią. Musiałam się uderzyć w szafkę gdy spadłam z łóżka. Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam na swoje odbicie. Trudno było mi rozpoznać samą siebie. Podkrążone i zaczerwienione oczy szopa na głowie, jednym słowem wyglądałam jak upiór.
Zasnęłam dopiero po 5, bo panna Evans musiała wyciągnąć ze mnie wszystkie informacje. Jej podjarana mina nieco zbladła, gdy dowiedziała się przed czym uchronił mnie piłkarz.
- Bez jaj… Musisz zawiadomić policje! Dlaczego od razu nie mówiłaś? Myślałam, że się zgubiłaś, czy coś…
Zrobiła przerażoną minę, a potem cała się rozpromieniła i z błogim uśmiechem popatrzyła mi w oczy.
- OMFG!!! To takie romantyczne… Przystojny piłkarz w białej BM-ce wybawia zwyczajną, szarą, biedną, niesławną dziewczynę z łap opryszka!- załkała ze wzruszeniem.
- Wielkie dzięki - odparłam z udanym oburzeniem.
Potem zaczęła swój wywód na temat „Maddie Black + Raphael Varane = gorący romans”, więc wywaliłam ją z pokoju.
Gdy sobie to wszystko przypomniałam, uśmiech momentalnie zagościł na mojej twarzy. Sprawdziłam godzinę na komórce i ze zgrozą stwierdziłam, że mam 35 min do śniadania. Zabrałam świeże ciuchy i poszłam wziąć prysznic. Gdy wychodziłam z łazienki, usłyszałam pukanie do drzwi. Mając na uwadze ostatnią sytuację wydarłam się na pół hotelu.
- Kto tam?!
- Hipopotam - uzyskałam odpowiedź i zaraz potem do pokoju wpadła Rose jak zwykle tryskając energią.
- Cześć, downie - zagadałam z uśmiechem.
- Spadaj głupolu! Dlaczego ty jeszcze jesteś w ręczniku? Za 5 minut śniadanie - zawołała z przejęciem i dorwała się do mojej szafy.
Ciuchy latały pod sufitem, a ja załamywałam się nad swoim losem, bo oczywiście musiałam to wszystko potem posprzątać. Z chaosu wyłoniła się Evans. Z triumfalną miną ściskała krótką sukienką w kwiatki.
- No co ty… - zaczęłam niepewnie, ale Rose momentalnie mi przerwała.
- Bez gadania, przebieraj się!!! Jesteśmy już spóźnione - odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu i wepchnęła mnie do łazienki.
Nie miałam wyjścia. Przebrałam się i spojrzałam w lustro. Czułam się głupio… nie lubiłam ubierać się dziewczęco, to mnie trochę krępowało. W windzie stwierdziłam, że  w sumie ma gdzieś co mam na sobie i poczłapałam za przyjaciółką do jadalni.
Gdy weszłyśmy do pomieszczenia, od razu zauważyłam rozgadaną grupę wśród której był Peter i jego wywłoka. Po nałożeniu sobie porządnej porcji kiełbasek, podeszłam do nich i usiadłam pomiędzy Michaelem a Rose. Wszyscy rozmawiali w najlepsze, nie zwracając na nas uwagi.
- Ten klub był całkiem niezły. Maddie, wiesz, że widzieliśmy piłkarzy twojego zasranego Realu jak się spijają w trupa? - zapytał z chytrą miną.
- No co ty… ale fart. W sumie opijali zwycięstwo nad twoją Barcą - uśmiech mu nieco zrzedł.
- A wam jak się siedziało w hotelu całą noc? Oglądałyście teleturnieje czy jakieś kreskówki, dzieciaki? - zagadała Ashley.
- Siedziałyśmy na komputerze. Znalazłyśmy pornosa gdzie dziewczyna wyglądała zupełnie tak jak ty. Od dawna ci mówię że jesteś wręcz stworzona do tej roboty, dziwko.
Peter syknął i obrzucił mnie ostrzegawczym spojrzeniem.
- W sumie to ona już dawno tak zarabia na życie. Sypia z chłopakami tylko dlatego że mają kasę… - dodała Rose patrząc znacząco na mojego brata, który nie miał za ciekawej miny.
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać odeszłam od stołu, zostawiając prawie całe śniadanie. Poszłam do siebie i założyłam bikini. Wyszłam przed Hotel i z wściekle różowym (niestety bezalkoholowym) drinkiem w ręce ułożyłam się na leżaczku przed basenem. Słońce było cudowne, a piosenki płynące z słuchawek odprężały moje napięte ciało. Czułam że żyję, chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale oczywiście ktoś musiał mi przeszkodzić.
Poczułam lodowatą wodę na moim rozgrzanym brzuchu i zerwałam się z leżaka. Jak na mnie przystało po drodze potknęłam się o moją torebkę i poleciałam do basenu. Ratownik zaczął wściekle gwizdać na mnie i wymachiwać obrzydliwymi owłosionymi rękami, które wyglądały jak łapy goryla. Wskazał mi palcem na znak zakazujący skakania do wody. Co za niewychowany idiota! Jak go matka etykiety nie nauczyła to już nie moja wina, ale że jeszcze ślepy jest?! No pewnie… specjalnie się potknęłam, żeby móc złamać reguły „Strażnika Teksasu” i wjebać się mordą prosto do zimnej wody. Pokazałam mu środkowy palec i owinęłam się ręcznikiem. Niezrażony usiadł na swoim rozkładanym, czerwonym krzesełku i nasmarował klatę olejkiem do opalania.
Spojrzałam na mojego oprawcę, którym okazała się Rose, patrząca na mnie z miną niewiniątka. Wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby, robiąc bardzo groźną minę. Evans zaczęłam się cofać, a potem uciekać. Pościłam się za nią biegiem. Goniłyśmy po sztucznej plaży osypując wszystkich dookoła. Nasz ukochany ratownik postanowił zareagować, kiedy do jego idealnej klaty przylepiła się odrobina piasku i sprawiła że już nie była taka idealna. Zaczął za nami biec, ale nawet tego nie zauważyłam ogarnięta szałem zemsty. W końcu Rose gwałtownie zmieniła kierunek i wpadła na stróża porządku, który z wielkim pluskiem wpadł do basenu. Poleciałam do znaku „zakaz skakania do wody” i zaczęłam pouczać ratownika mając przy tym niezły ubaw z jego miny. Wybaczyłam też Evans tak haniebne potraktowanie mojej osoby.
Po porannych ekscesach przed hotelem wybrałyśmy się na miasto. Wszędzie były kramy z jakimiś duperelami dla turystów. Oczywiście zachwycałam się wszystkim co nie miało na sobie herbu FC Barcelony. Kupiłam wielki łapacz snów i dużo biżuterii. Rose zaszalała przymierzając każdy skąpy strój kąpielowy i pokazując się w nim tak aby wszyscy dookoła zobaczyli. Miałyśmy dożo zabawy nabijając się z jednego kolesia, który tak się zapatrzył że wpadł na latarnię z głuchym łoskotem. Szybko się podniósł po czym mamrocząc coś, zniknął jak najszybciej z widoku. Nie mogłyśmy się po tym pozbierać z ziemi przynajmniej przez 10 minut.
- Hahahahaha widziałaś jego minę? No nie mogę! - darłam się nie mogąc złapać oddechu.
- Ahahaha jakby go prąd kopnął! - Rose jakimś cudem przyczołgała się z powrotem do przymierzalni i zasunęła zasłonę.
Kupiła ten strój i nazwała go „kocimiętka na facetów” czym spowodowała mój kolejny wybuch śmiechu. Chodziłyśmy po mieście śpiewając Mazurka Dąbrowskiego i robiąc bardzo poważną minę. Niektórzy ludzie przyglądali się z zainteresowaniem, niektórzy z pogardą, a jeszcze inni śpiewali razem z nami. Potem odśpiewałyśmy jeszcze „Last Christmas” i wróciłyśmy do hotelu.  Na parkingu zobaczyłam auto, które przyprawiło mnie o zawał serca. Evans widząc, że od dłuższego czasu wpatruje się w jeden punkt spojrzała w tą stronę i aż pisnęła z zachwytu. Z samochodu właśnie wysiadał  Raphael, poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne. Zachwiałam się niebezpiecznie. Miałam ochotę spierdolić stamtąd w podskokach, a jednocześnie coś mnie trzymało na miejscu. Niepewnie się odwróciłam i chciałam odejść w drugą stronę, ale coś mnie złapało za tył sukienki odsłaniając mi pół tyłka. Oczywiście była to Rose, wyraźnie z siebie zadowolona. Dostrzegłam w jej oczach te niebezpieczne ogniki.
- Nawet o tym nie myśl - warknęłam, ale było już za późno.
- Przepraszam, czy mogę prosić o autograf? - zapytała podchodząc do niego z cwanym uśmiechem na ustach.
- No jasne - powiedział od niechcenia piłkarz rozglądając się dookoła. Gdy na nią spojrzał zrobił zaskoczoną minę. - O… cześć, nie poznałem cię. Właściwie szukam twojej koleżanki. Jak ona się czuje?
Jedyne o czym teraz marzyłam to żeby zapaść się po ziemię. Cała czerwona ruszyłam jak najszybciej w stronę wejścia do hotelu.
- Sam ją zapytaj, tam idzie - odpowiedziała Evans z obojętną miną.
Zdecydowanie przyśpieszyłam kroku, ale gdy usłyszałam swoje imię musiałam się zatrzymać. Powoli się odwróciłam, starając patrzyć się w każdą stronę tylko nie na piłkarza.
- Cześć - powiedziałam patrząc na swoje buty.
- No cześć - odpowiedział i uśmiechnął się zabójczo (tego nie mogłam przegapić i prawie się posikałam z wrażenia).
- Ymm.. co ty tu robisz?
- Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku.
Jego głos był taki ciepły, troskliwy… nie mogłam nic zrobić. Zapanowało niezręczne milczenie. Na szczęście Rose wkroczyła do akcji i zaczęłam coś mówić do Raphaela. Stałam tam jak jakiś słup soli bardzo głupio się czując.
- Ale Maddie jeszcze nie odpowiedziała na moje pytanie - chłopak ponownie zwrócił się do mnie.
- Wszystko dobrze - wymamrotałam cała czerwona.
- Madds… chyba się spaliłaś, następnym razem weź nałóż jakiś lepszy filtr - zażartowała Evans, a ja miałam ochotę ją udusić.
Oczywiście wszyscy się ze mnie śmiali, a ja tylko zrobiłam coś na kształt krzywego, wymuszonego uśmiechu. Postanowiłam nie wyjść na totalną idiotkę i włączyć się do rozmowy.
- Na ile tutaj zostajesz? - zapytałam.
- Prawdopodobnie będę tutaj do końca tego miesiąca.
Czyli… dwa dodać pięć i jeszcze sześć i razy pierwiastek z dwóch dzielone przez pięć do kwadratu… zaraz, zaraz hmm… a może układami równań… No tak majca to była moja kiepska strona, ale w końcu doliczyłam się jedenastu dni.
- Dzisiaj idziemy na imprezę cała drużyną, chcecie się wybrać z nami? – zapytał, a Evans momentalnie przytaknęła. – Dobra, to ja już będę się zbierał… przyjadę po was o ósmej.
- Cześć - pożegnałam się i delikatnie uśmiechnęłam na myśl o naszym kolejnym spotkaniu.
Odwzajemnił go i poszedł w stronę auta.
- OMFG. Madd, on na ciebie leci!!! - zapiszczała Rose.
- No chyba cię pogrzało - stwierdziłam.
- Mnie? No ciekawe. Jestem pewna, że się obróci - powiedziała z pewnością w głosie.
- Nie zrobi teg…- reszta słów uwięzła mi w gardle, bo piłkarz odwrócił się i jeszcze raz uśmiechnął. Przeżyłam jednocześnie zawał serca i atak apopleksji, a Evans tylko stała z wszechwiedzącą miną.
- A nie mówiłam? - zapytała dobrze wiedząc, że nienawidzę jak ktoś to do mnie mówi.
- Nieważne. Ty się lepiej martw jak my się dzisiaj wymkniemy - powiedziałam rozsądnie.
- I co ja założę!!! - zawołała z jawnym przerażeniem.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 4

Stanęłyśmy przed klubem wybałuszając oczy na kilometrową kolejkę przy drzwiach. Niepewnie podeszłyśmy do dwóch goryli przy wejściu. Przeskanowali nas wzrokiem od góry do dołu i bez słowa usunęli się na boki. Stałam jak wryta ale Rose szybko wciągnęła mnie do środka na wypadek gdyby ochroniarze mieli się rozmyślić. W środku trudno było cokolwiek zobaczyć, a tym bardziej usłyszeć. Wszyscy poruszali się w rytmie jakiegoś znanego kawałku. Byłam wniebowzięta, że nie usłyszę tutaj jakiegoś disco polo, czy chuj wie czego. Przepchałyśmy się do baru, gdzie czekali na nas chłopcy.
- Cześć!!! - Wydarłam się.
- Cześć!!! Jestem w szoku, że przyszłyście. A tak w ogóle to jestem Justin, a to jest Mark - wskazał palcem na starszego blondyna.
Rose zrobiła dziwną minę i od razu odwróciła wzrok. Ehh… wiedziałam, że lubiła Biebera i wszystko jej się z nim kojarzyło. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Co pijecie?
- Czystą - odpowiedziałyśmy zgodnie. Chłopcy dziwnie się na nas popatrzyli.
- Takie ładne, piją czystą… jesteście z Polski? - zapytał Mark, a my wybuchłyśmy śmiechem.
- Tak się składa… - powiedział Evans przeciągając słowa i uwodząc Justina spojrzeniem. 
Wkrótce wstawiona Rose tańczyła w szczelnym uścisku Justina przy jakimś smętnym kawałku, a ja uciekłam od Marka trzymając się wcześniejszego postanowienia. Usiadłam sama przy jakimś stoliku w kącie i sączyłam wściekle zielonego drinka. Zaczynało mi się już powoli kręcić w głowie, ale piłam dalej. Po jakiś 15 minutach Mark w końcu mnie odnalazł i się do mnie dosiadł. Nagle przestał mi się wydawać odrażający i uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Nie smutno ci tutaj tak siedzieć samej?
- Nie jestem sama - powiedziałam podnosząc drinka i puszczając oko.
- Może wyjdziemy na zewnątrz?
Przytaknęłam. Na zewnątrz, jak przystało na Hiszpanię, było bardzo ciepło. Usiedliśmy na jakimś murku i zagłębiliśmy się w bardzo ciekawej rozmowie na temat ulubionych rodzajów alkoholu. Nie specjalnie mnie ona wciągnęła i cały czas myślałam co teraz robi Rose. Bezwiednie potakiwałam, zagłębiona we własnych myślach.
- To chodź - to stwierdzenie mnie nieco otrzeźwiło. Nade mną stał Mark i wyciągał rękę w moją stronę.
- Ale co… - jąkałam się niezbyt zorientowana w sytuacji.
- Mieliśmy się przejść - powiedział z olśniewającym uśmiechem.
- Aaa… no jasne - niepewnie się podniosłam, a Mark od razu mnie przytrzymał.
- Spokojnie nie jestem pijana - powiedziałam szybko się odsuwając. Chłopak tylko się uśmiechnął.
Spacerowaliśmy po uliczkach Barcelony. Czułam się trochę niepewnie. W ogóle ten wieczór podobał mi się coraz mniej. Mark cały czas coś do mnie mówił, a ja tylko za nim szłam i się sztucznie uśmiechałam. W pewnej chwili chłopak zaczął się do mnie niebezpiecznie przybliżać. Rozejrzałam się dookoła żeby sprawdzić czy ktoś w razie czego może mi pomóc. Z niemałym przerażeniem zobaczyłam, że jesteśmy sami.
- Może się już wrócimy? - zapytałam z nadzieją.
- Już?- uśmiechnął się - przecież noc się dopiero zaczyna…
***
Wszyscy byliśmy w szampańskich nastrojach po wygranym meczu. Siedziałem w swoim hotelowym pokoju nękany przez swoich kolegów z drużyny. Sergio i Pepe właśnie rozgrywali swój mecz życia (Hiszpania- Portugalia)  na konsoli, a Mesut zawzięcie kibicował Niemcom. Nikt jak zwykle nie zwracał na niego uwagi.
- No to co... chyba nie będziemy tutaj siedzieć całą noc?- zapytał Fabio z cwanym uśmiechem.
- No pewnie!!!! Imprezka!!! - wydarli się wszyscy z wyjątkiem Mesuta, który z jakiegoś powodu chciał iść do cukierni.
Wszyscy polecieli do swoich pokojów żeby zrobić się na bóstwa. Zostałem z Özilem który poleciał do łazienki. Po 15 minutach wyszedł w czarnych rurkach, białej koszuli i okropnym krawacie w różowe ciasteczka.
- Chłopie co ty na sobie masz…? - spytałem niepewnie.
- No przecież muszę jakoś wyglądać w tej cukierni - odpowiedział dumnie wypinając pierś.
Parsknąłem śmiechem i wszedłem do łazienki, wziąć prysznic. Jak zwykle wszyscy musieli czekać na Cristiano, który nakładał już dzisiaj trzecią warstwę żelu na włosy. Kiedy się w końcu pojawił wszyscy tracili cierpliwość.
- Jak następnym razem będziesz się tak wlekł to na ciebie nie czekamy - powiedział Iker z poważną miną.
- Ale mój image tego wymaga… - tłumaczył się płaczliwie Ronaldo.
Wszyscy władowaliśmy się do swoich samochodów. Ja jechałem z Sergiem i Mesutem, który chodził obrażony, bo wszyscy  śmiali się z jego krawatu.  Chcąc go pocieszyć zatrzymałem się przed jaką stacją i kopiłem mu ciacho. Obraliśmy kurs na centrum Barcelony. Zaraz gdy tylko zatrzymałem się przed klubem moi kumple wylecieli z samochodu jak z procy. Zaparkowałem i powlokłem się smętnie do baru gdzie inni wypijali już trzecią kolejkę.
- Hahaha wygląda na to że dzisiaj to nasz kochany Ralfik będzie kierowcą… - powiedział Sergio z fałszywie smutną miną.
Wszyscy wybuchli śmiechem zamawiając kolejną kolejkę. Usiadłem przy barze i od razu zostałem wciągnięty w rozmowę z Özilem.
- Czy nie uważasz że to hańba dla całego lokalu że nie sprzedają tutaj rogalików z marmoladą?
- Tak z pewnością - odpowiedziałem śmiejąc się z jego naburmuszonej miny.
Po piątej kolejce chłopaki zaczęli podrywać jakieś laski wyglądające na wniebowzięte wizją opowiedzenia swoim koleżankom o wakacyjnym romansie ze sławnym piłkarzem. Özil słaniał już się na nogach i bredził coś o tym że woli pieczone babeczki od normalnych, leżąc na barze. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Odwiozłem zgonującego Mesuta do hotelu. Gdy wróciłem zobaczyłem najdziwniejszą i najgorszą scenę jaką w życiu widziałem. Sergio leżał na stole, a jakieś starsze kobiety macały go po taki miejscach, że aż mi się niedobrze zrobiło. Podszedłem tam niepewnie.
 - Przepraszam, ale obawiam się że będę musiał wziąć już kolegę.
Dziewczyny zrobiły smutne miny, ale gdy zobaczyły z kim rozmawiają zaczęły się do mnie uśmiechać i puszczać mi oko. Wziąłem Ramosa na bary i uciekłem  z miejsca gwałtu. Władowałem go do samochodu i ruszyłem do naszego hotelu. Było już grubo po trzeciej, a na ulicach nie było żywego ducha. Nagle zauważyłem jakiś ruch w ciemnej uliczce. Pewnie to jakiś pijaczyna, albo bezdomny… ale coś przyciągało mnie do tego miejsca. Uchyliłem okno i usłyszałem krzyk który zmroził mi krew w żyłach. Krzyk dziewczyny.
***
Nie mogłam się ruszać przygwożdżona do ściany. Wzywałam pomocy, ale nikt mnie nie słyszał, albo nie chciał słyszeć. Straciłem już nadzieję. Czułam jak jego ohydne, wielkie ręce błądzą łapczywie po moim ciele. Serce podeszło mi do gardła. Próbowałam go odepchnąć, kopnąć tam gdzie boli, cokolwiek. Nagle zobaczyłam reflektory auta przejeżdżającego w pobliskiej uliczce. Jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Wstąpiły we mnie nowe siły i zaczęłam się szarpać i krzyczeć, ale samochód pojechał dalej. Nie mogłam w to uwierzyć. Spuściłam głowę i wydałam z siebie krzyk rozpaczy. Mark w ogóle się tym nie przejął i próbował ściągnąć mi bluzkę. Nagle poczułam jak ktoś brutalnie go ode mnie odrywa. Zatoczyłam się i upadłam na ziemię uderzając głową w zimny beton. Tępy ból przeszył moją głowę, a potem była już tylko ciemność.
Obudziłam się z jakąś szmatą na głowie. Rozejrzałam się dookoła i szybko wstałam, co w moim stanie było poważnym błędem. Syknęłam i powoli opadłam z powrotem na łózko. 
- ¿estásbien? - usłyszałam glos obok mnie. Zrobiłam wielkie oczy nie rozumiejąc ani jednego słowa.
- Eee… Nie rozumiem - odpowiedziałam po angielsku z głupią miną.
- No tak - chłopak obok mnie uśmiechnął się i wtedy go rozpoznałam - Nie wyglądasz na Hiszpankę, skąd jesteś?
- Ja? Co? Aaa.. ja… z Polski - odpowiedziałam jąkając się i wpatrując w piłkarza jak w obrazek.
- Kurczę, czuje się onieśmielony. Jesteś fanką? - znowu się uśmiechnął a mi zabrakło tchu.
- Tak… byłam na meczu. Świetnie graliście, naprawdę - zapewniłam gorliwie.
- A ja cię skądś kojarzę - gałki oczne prawie wyszły mi na zewnątrz. Jak to Raphael Varane mnie skądś kojarzy??? - Aaa!!! To ty się pobiłaś z tą blondynką? - zapytał i zaśmiał się słodko.
Lekko się zaczerwieniłam, ale w następnej chwili coś sobie uświadomiłam.
- Która godzina? - zapytałam spanikowana.
- Przed ósmą.
- O kurwa - zaklęłam po polsku i zaczęłam przeszukiwać swoje kieszenie w celu znalezienia telefonu.
W końcu go znalazłam i zobaczyła 15 nieodebranych połączeń od Rose. Jedyna rzecz która mnie uspokoiła to taka że Peter do mnie nie dzwonił. Szybko wybrałam numer przyjaciółki i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Evans odebrała niemal po pierwszym sygnale.
- Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Dlaczego nie odbierałaś?- zasypała mnie gradem pytań.
- Spokojnie, jestem w szpitalu.
- COOO??!! Spokojnie?! Co ty kurwa odpierdalasz?!- darła się wniebogłosy. Rzeczywiście nie musiałam jej o tym wspominać na początku - Gdzie jest ten szpital?
Zapytałam się mojego wybawcę o ulicę, a on mi ją podał przyglądając mi się z zainteresowaniem.
- Zaraz tam będę, a ty nie waż się stamtąd ruszyć ani o centymetr - powiedziała groźnie Rose i się rozłączyła.
Uśmiechnęłam się do siebie i odwróciłam do mojego towarzysza. W tej chwili wszedł lekarz i się do mnie uśmiechnął.
- Miałaś szczęście. Badania nie wykazały niczego groźnego, zostawimy cię jeszcze godzinkę na obserwacji, a potem będziesz mogła wrócić do domu- powiedział zapisując coś w jakiś papierach.
Odetchnęłam z ulgą i czekałam, aż Evans po mnie przyjedzie. Po jakimś czasie lekarz wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi.
- Nie znam nawet twojego imienia - zaczął Raphael.
- Maddie - odpowiedziałam szybko.
- Ładnie… - zapanowało dziwne milczenie.
Odwróciłam wzrok bo czułam, że zaczynam się czerwienić. Na szczęście ciszę przerwało nagłe wtargnięcie do sali Rose. Evans prawie wyrwała drzwi z zawiasów i rzuciła mi się na szyję.
- Nie mogę oddychać… - wychrypiałam spod ramion przyjaciółki.
- Och zamknij się i błagaj o wybaczenia. Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałam - warczała Rose, ale można było w jej głosie wyczuć głęboką ulgę - zamawiam taksówkę i wracamy do hotelu zanim Peter coś zauwa…- w tym momencie zamilkła bo zauważyła że nie jesteś my w sali same.
- Cześć, jestem Raphael - wyciągnął rękę w jej stronę.
- Cześć… Rose - powiedziała wybałuszając oczy i zwróciła się do mnie po polsku - przystojny, gdzie ty takiego znalazłaś?
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu na widok jej miny pt. „ruchałabym”.
- Opowiem ci wszystko w hotelu - odpowiedziałam i zaczęłam wstawać.
Od razu wszyscy do mnie podlecieli żeby mi pomóc. Rose odsunęła się i z cwaną miną pozwoliła mi się oprzeć o piłkarza. Zaczęła się do mnie głupkowato uśmiechać i puszczać mi oko. Przewróciłam tylko oczami i cała czerwona pozwoliłam się prowadzić do wyjścia. Przed budynkiem mruknęłam do Evans żeby zadzwoniła po taxi.
- Dziękuje ci za wszystko. Teraz sobie już poradzimy - powiedziałam zawstydzona i spuściłam wzrok.
- Nie ma mowy - odpowiedział twardo chłopak - odwiozę was. To  żaden problem - powiedział gdy zaczęłam już otwierać usta żeby zaprotestować.
Rose z wielkim zaangażowaniem zaczęła potakiwać i mówić, że to świetny pomysł. Gdy wsiadałyśmy do wypasionej fury, Evans i Rapf uparli się, żebym siedziała z przodu. Ehh… wszyscy przeciwko mnie. Przez całą drogę siedziałam cicho, za to moja kumpela dostała jakiegoś słowotoku.
- Wszystko dobrze? Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał chłopak z troską w głosie.
- Nie martw się. Ona zawsze jest milcząca gdy jakiś chłopak jej się podoba - paplała Evans bez zastanowienia.
- Rose ostrzegam cię… - bąknęłam naburmuszona.
Chłopak roześmiał się i zerknął w moją stronę. Próbowałam zatuszować włosami czerwoność swoich policzków i obróciłam się do okna. Wreszcie dojechaliśmy pod hotel. Kumpela wyleciała z auta po krótkim „cześć”, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
- Naprawdę bardzo ci dziękuje… ja nie wiem co by się stało gdybyś mi nie pomógł - zaczęłam niepewnie.
- Nie myśl już o tym - uśmiechnął się ciepło, a ja od razu poczułam się lepiej.
- No to cześć, i jeszcze raz wielkie dzięki - już miałam wyjść, ale nie wiem co mi odbiło, zbliżyłam się do chłopaka i pocałowałam go w policzek.
Szybko wyszłam uśmiechając się zawstydzona. Rose piszczała i skakała dookoła mnie.
- Ani słowa… - bąknęłam i poszłam do hotelu, a jarająca się Evans podreptała za mną. 

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 3


Wieczorem miały się spełnić moje marzenia. El Clasico nadchodzę!!! Byłam całkiem wniebowzięta. Chodziłam dookoła stołu w salonie i zastanawiała się co na siebie założyć, na tak wielką okazje. Po 30 minutach główkowania zdecydowałam się zadzwonić do Rose, żeby mi pomogła.
- Halo! Rose? Chodź do mnie!
- Nie chce mi się… co się stało?
- Sytuacja kryzysowa! Nie zadawaj tylu pytani tylko wbijaj.
- No dobra…
Entuzjazm w jej głosie po prostu mnie poraził, ale byłam tak podjarana, że totalnie się tym nie przejmowałam. Usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam się na nie jak jakiś drapieżnik na swoją ofiarę. Evans stała i patrzyła  na mnie jak na totalną idiotkę.
- Co się znowu stało?
- Nie mam się w co ubrać na mecz!!
- Nawet mi nie mów, że tylko dlatego musiałam tutaj biec…- zrobiła taką minę, że dałabym wszystko żeby ktoś zrobił jej zdjęcie- Przecież idziesz na mecz!!! Ogarniasz? Ubierz koszulkę Realu…, a właśnie, pożycz mi jakąś.
Zatkało mnie. Jak mogłam być tak głupia? Otworzyłam szafę i zobaczyłam swoją kolekcje koszulek piłkarzy. Oczywiście pokłóciłyśmy się o jedną. Po 15 minutach szczęśliwa Rose paradowała w koszulce Cristiano Ronaldo, a ja założyłam tą z nazwiskiem Ramos. Wyszliśmy wcześniej z hotelu, ale to i tak nie uchroniło nas przed wielkim korkiem w centrum Barcelony. Strasznie się denerwowałam, że nie zdążymy na wyjście piłkarzy. Na szczęście nie potrzebnie, byliśmy jednymi z pierwszych osób zasiadających na trybunach. Oczywiście mój genialny braciszek kupił miejsca w strefie kibiców Barcy i byłyśmy z Rose jedynymi ludźmi  w białych barwach. Większość patrzyła na nas dziwnie… wręcz wrogo. Nic sobie z tego nie robiąc wyczekiwałam z niecierpliwością aż piłkarze wyjdą na boisko. Nagle zabrzmiał hymn Barcelony i zawodnicy wyszli na murawę. Moje serce biło tak szybko, że na 100% pobiłam jakiś rekord. Widziałam ich, naprawdę ich widziałam!!! Stali tam sobie jak gdyby nigdy nic, jakby nie zdawali sobie sprawy co ze mną robią. Na ich twarzach malował się spokój, opanowanie i koncentracja. Cały czas nie mogłam uwierzyć, że to nie kolejny piękny sen. Piłkarze podali sobie ręce i gra się zaczęła.
Realowi od samego początku nie szło. Podania były niecelne, zdenerwowanie coraz większe, a czas ciągle płynął. W końcu Messi w indywidualnej akcji strzelił pierwszą bramkę dla Barcy. Moja trybuna oszalała ze szczęścia i euforii. Ashley zaczęła się drzeć „Hala Barca” i Peter musiał ją uciszać, bo wzbudzała powszechne zainteresowanie i rozbawienie w swojej mega krótkie spódniczce i wysokich szpilkach. Z przygnębioną miną usiadłam i czekałam na „lepsze jutro”. Niestety do końca pierwszej połowy nic się nie zmieniło. Moi idole stracili wiarę w siebie i schodzili do szatni ze spuszczonymi głowami.
Moja mina wyrażała wszystko, a oczy ciskały piorunami na kibiców Barcy, którzy tańczyli i wskazywali mnie palcem jawnie się ze mnie śmiejąc. Nie mogłam tego znieść. Pociągnęłam Rose za rękaw i wyprowadziłam z trybuny. Poszłyśmy do Mcdonald’a na stadionie, żeby w końcu zjeść coś normalnego. Wpychając w siebie cheeseburgera żaliłam się mojej przyjaciółce na wszystkie niesprawiedliwości i krzywdy tego świata. Naburmuszona jak małe dziecko zajęłam swoje miejsce obok Chrisa i czekałam na rozpoczęcie drugiej połowy.
Spodziewałam się, że piłkarze wrócą odmienieni po kazaniach od trenerów, ale to co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenia. Pepe i Marcelo szli obok siebie śmiejąc się  z biednego Ozila, który nie mógł sobie poradzić ze swoimi sznurówkami. W końcu Cristiano przewracając oczami podszedł do niego i zrobił mu śliczne kokardki. Myślałam że padnę gdy Mesut uściskał serdecznie Crisa i rozpromieniony poleciał do Casillasa pochwalić cię że ma lepiej zawiązane buty od niego. Iker z miną znudzonego rodzica pogłaskał Ozile po główce i odszedł. Jakim cudem byli tak spokojni?! Zdawało się że mecz mieli głęboko gdzieś. Widać było, jak opanowanie zawodników wpływa kojąco na zdenerwowanych kibiców.
W końcu sędzia zagwizdał i rozpoczęła się druga połowa meczu. Piłkarze Realu grali jakby ta pierwsza połowa w ogóle nie istniała. Już po pięciu minutach gry Cristiano Ronaldo wbił pierwszą bramkę. Sektory kibiców królewskich po prostu oszalały. Zaczęłyśmy z Rose skakać i krzyczeć. To było niesamowite uczucie, chciałabym być teraz z kibicami Madrytu… Oczywiście nie zostałyśmy niezauważone. Jako jedyne przytulałyśmy się i tańczyłyśmy jakiś dziwny taniec gdy wszyscy dookoła siedzieli załamani. Ludzie w białych koszulkach zaczęli nam machać z innych trybun, a my oczywiście odmachiwałyśmy z naszym firmowym uśmiecham na twarzy. Większość podłapała nasz pomysł i wkrótce wszyscy kibice Los Blancos machali sobie nawzajem i przesyłali buziaki. To było niesamowite. Tylu otwartych ludzi. W Polsce taka akcja w życiu by nie wypaliła. Nagle Rose zaczęła mnie ciągnąć za ramie, prawie mi go odrywając i darła mi się coś do ucha ale ja zupełnie nic nie rozumiałam. Wskazała palcem na telebim, a tam??!! Moja zszokowana twarz! Po trybunie poniósł się delikatny śmiech gdy wszyscy zobaczyli moją głupią minę. Popaczyłyśmy z Evans po sobie. Oczywiście Ashley za wszelką cenę starała się zabłysnąć i robiła wszystko by tylko było ją widać na telebimie, ale bez skutku. W końcu postanowiła użyć radykalnych środków i bezczelnie zepchnęła mnie z mojego miejsca. Wylądowałam na ziemi i z żądzą mordu spojrzałam na blondi, która wdzięczyła się i wyglądała jakby ją coś bolało. Moja reakcja była błyskawiczna… po prostu rzuciłam się na nią z pięściami. Barbie wydzierała się jak jakaś świnia u rzeźnika. Chłopcy zaczęli nas rozdzielać a Rose zawzięcie mi kibicowała jak zresztą połowę stadionu bo cały czas byłyśmy na telebimie.
-Przywal jej!!!! Dawaj Madd!!!- trzeba przyznać, że Evans była w sowim żywiole, czego nie można było powiedzieć o Ashley.
-Tylko nie w twarz! Błagam tylko nie w twarz! Peter ratuj mnie!
W końcu zostałam brutalnie odciągnięta przez Chrisa, który starał się coś do mnie mówić, ale do mnie nic nie docierało. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę kogoś zabić. Najlepiej barbie. I właśnie w tym momencie stało się coś niesamowitego, coś niezwykłego, coś co wstrząsnęło całym stadionem. Sergio Ramos w pięknej główce po rzucie rożnym strzelił drugiego gola dla królewskich. Cała złość w jednej chwili wyparowała. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Chris, który nie mógł mnie już utrzymać puścił mnie wolno. Razem z Rose wykonywałyśmy po raz kolejny nasz dziwny układ taneczny, ciesząc się nie tylko prowadzeniem Realu, ale także zwycięstwem nad Ashley. Do końca spotkania zostało jeszcze 10 minut a nerwy sięgały zenitu. Na szczęście do końca meczu nic się nie zmieniło i Real Madryt wygrał wynikiem 2:1!!! Po wyjściu przed stadion zobaczyłam dużą grupę kibiców królewskich więc do nich podbiegłam. Na szczęście znali angielski.
- Hej.
- No hej, mam nadzieję że porządnie przywaliłaś tej blondynce- powiedział jeden z nich szeroko się do mnie uśmiechając. Lekko się zarumieniłam.
- Ty już się o to nie martw. Co planujecie, bo ja z koleżanką nie znamy tutaj nikogo…
- Z koleżanką?- zapytał wyraźnie zainteresowany.
- No tak, Rose chodź tutaj!- zawołałam do kumpeli.
- Co jest?- zapytała z ciekawością przyglądając się wysokiemu Hiszpanowi.
- Wybieramy się na obejście pobliskich klubów, może chcecie iść z nami?- tym razem odezwał się przysadzisty blondyn, który w żadnym calu nie przypominał Hiszpana. Wyglądał na grubo starszego erotomana. Od razu obiecałam sobie że będę się od niego trzymać z daleka.
- Co ty na to Rose?- zapytałam i spojrzałam na Evans. Odpowiedziała mi szerokim uśmiechem co uznałam za zgodę.- No to idziemy!
- Gdzie idziecie?- właśnie poszedł do nasz Peter, a ja przeklęłam w duchu dzień w którym przyszedł na świat. 
- My właśnie poznałyśmy nowych kolegów, którzy byli tak mili że przyjęli nas do swojego kręgu i zaproponowali…
- Nie obchodzi mnie to co wam zaproponowali- przerwał nam Piotrek i patrząc z obrzydzeniem na koszulki Realu- wracamy do hotelu.
- Ale przecież jesteśmy w BARCELONIE!!!- wydarłam się z płaczliwą miną- nie możemy spać grzecznie jak jakieś dzieci…
- Serio? A mi się wydaje, że wy jesteście jeszcze dziećmi! Lepiej się pożegnajcie z waszymi- tu spojrzał z pogardą na starszego erotomana- znajomymi bo jedziemy za 5 minut.
I tak po prostu sobie odszedł. No myślałam że wezmę i cisnę czymś w niego…
- Ok… wolimy się nie narażać waszemu opiekunowi…
- Daj spokój, mój brat jak zawsze zgrywa mojego ojca. Daj mi  swój numer, jak uda nam się wyrwać to do was dołączymy.
Wymieniliśmy się kontaktami i razem z Rose stałyśmy i parzyłyśmy się jak nasza jedyna nadzieja na dobrą zabawę odchodzi. Potem ze zwieszonymi głowami odwróciłyśmy się i poszłyśmy do samochodu.
Zaraz gdy podjechaliśmy pod hotel wypadłam z auta i bez słowa zamknęłam się w swoim pokoju. Chodziłam tam i z powrotem po sypialni próbując coś wymyślić, ale nic nie przychodziło. Nagle usłyszałam jak ktoś puka do drzwi. Nie zamierzałam otwierać, ale usłyszałam cichy głos.
- Madd to ja- Rose otwórz.
Popędziłam do drzwi prawie zabijając się o framugę. Za nimi stała Evans ubrana w najlepsze i najsexowniejsze ciuchy jakie widziały moje oczy.
- OMFG!!! Co ty odwalasz??? Skąd ty masz ten gorset!!! Wyglądasz jakbyś miała zaraz wejść na jakąś rurę!
- Och nie gadaj tylko się przebieraj. Idziemy na imprezę!
- Co? Jak? Gdzie?- jąkałam się oniemiała.
- Nieważne, pośpiesz się.
Poleciałam do szafy potykając się o swoje nogi. Otworzyłam ją i po raz kolejny stanęłam przed wiecznym problemem, a mianowicie „co na siebie włożyć”. Oczywiście Rose wyciągnęła najkrótszą sukienkę jaką zobaczyła i zaczęła piszczeć i skakać z nią dookoła mnie. Ehh… w życiu tego nie założę. Wyjęłam krótkie spodenki, jakąś bluzkę odkrywającą brzuch i ubrałam trampki.
Zrobiłam sobie dość ostry makijaż i odwróciłam się do przyjaciółki która cały czas trzymała kurczowo sukienką w ramionach.
- Dobra, no to zapodawaj ten twój genialny plan jak mamy zniknąć na całą noc żeby Peter tego nie odkrył?
- Właściwie nie ma żadnego planu, bo Twój kochany braciszek też wybrał się na miasto i go nie ma…- powiedziała Evans z cwaną miną
- Skąd wiesz???- wybałuszyłam oczy
- Przeszłam się do jego pokoju, ale nikogo nie było, auta przed hotelem też nie ma więc…- zaczęła Rose, a ja mentalnie się spoliczkowałam że na to nie wpadłam.
- To zajebiście!!!- zaczęłam się drzeć i skakać w kółko- ty moja mądra przyjaciółko, twoja inteligencja ocaliła nam życie!!!- wydzierałam się wniebogłosy.
Evans zaczęła się śmiać i pokładać po podłodze. W końcu się jakoś ogarnęłyśmy. Rose zadzwoniła po TAXI, a ja do chłopców, żeby zorientować się gdzie są. Zadowolone i cholernie z siebie dumne wsiadałyśmy do żółto- czarnego auta i pojechałyśmy do światowego centrum rozrywki. 

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 2



Obudziłam się bardzo wypoczęta. Za oknami było już ciemno. Sprawdziłam godzinę na komórce, była równa północ. WOW, spałam dziesięć godzin. Byłam w głębokim szoku. Rzadko zdarzało się, że w ogóle zasypiałam podczas jazdy, a dzisiaj pobiłam swój życiowy rekord. Przeciągnęłam się i jęknęłam na dźwięk swoich protestujących kości. Rozejrzałam się po aucie. Rose spała oparta o moje ramię z otwartą buzią i co chwile coś mamrotała przez sen. Zaśmiałam się cicho bojąc się, że ją obudzę.
- O obudziłaś się, to dobrze będę miał z kim pogadać.- Peter obrócił się do mnie i puścił mi oko. No tak przecież ktoś musiał prowadzić.
- Mam nadzieje, że już przygotowałeś się mentalnie na porażkę Barcy.- zagadałam, zaczynając mój ulubiony temat.
- Hahaha taaa… jasne, Barca zmiecie Real z powierzchni ziemi.- odpyskował z zapałem.
Na przegadywaniu się upłynęły nam ponad dwie godziny. W końcu zapanowało przenikliwa cisza. Z przyciśniętym policzkiem do szyby spoglądałam na otaczającą mnie ciemność. Gdzieniegdzie drogę oświetlały latarnie, ale i tak widziałam tylko niekończący się asfalt. Przejeżdżaliśmy przez terytorium Francji. Znowu powróciły do mnie dręczące mnie od wielu dni myśli, a mianowicie brak drugiej połówki. Brakowało mi miłości. Z mamą miałam bardzo kiepski kontakt. Nie mogłyśmy dojść do porozumienia. Gdyby mogła to w ogóle nie wypuściłaby mnie z domu. Miałam trochę więcej swobody tylko dzięki temu, że ona ciągle pracowała. Często wyjeżdżała w służbowe delegacje. Peter pozwalał mi na więcej rzeczy, bo lepiej się rozumieliśmy. Wiedziałam, że mu na mnie zależy jednak bardzo rzadko to okazywał. Nie chciałam się do tego przyznać, ale czasami byłam zazdrosna o Ashley. Dla niej był zawsze taki miły, a ja miałam wrażenie, że do mnie zwraca się całkiem oficjalnie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. Oczywiście często żartowaliśmy, ale o przytuleniu albo objęciu nie było mowy. Mimo mojego raczej pogodnego sposobu bycia w środku brakowało mi rodzinnego ciepła. Nigdy nie jadaliśmy wspólnie obiadów. Jedynie w święta, gdy przyjeżdżała reszta rodziny udawali kochającą się familie. Nienawidziłam tego czasu. Siedziałam naburmuszona za stołem nie mając ochoty słuchać ich przesłodzonych słówek typu „Kochanie może pomóc ci z tymi ziemniaczkami?”, „Nie trzeba bubusiu, poradzę sobie, ale miło że się troszczysz. Daj mi pyska CMOK” fuj… Ja oczywiście wychodziłam na zbuntowaną, niewychowaną nastolatkę. Cała rodzina uważała mnie za czarną owcę. Nawet pamiętam jak w zeszłym roku jakaś nieznana mi ciotka podeszła do mnie aby ze mną porozmawiać. Gdy obok mnie usiadła skrzywiłam się i zaczęłam kaszleć, próbując złapać oddech. Ależ ona niemiłosiernie śmierdziała. Chyba wylała na siebie całą butelkę jakiś perfum z targu. A jej głos brzmiał jakby połknęła piszczącą zabawkę dla psa. Zaczęła mi wypominać jaki to ja wstyd swojej rodzinie przynoszę. No po prostu nie wytrzymałam. Powiedziałam żeby spierdalała i wyszłam z domu. Na zewnątrz nie było nikogo. W końcu była wigilia. Poszłam do swojego ulubionego miejsca nad wodospadem i się rozpłakałam.
Teraz kiedy o tym myślałam samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją otarłam, żeby nikt nie zauważył. Peter właśnie zatrzymywał się przed jakąś stacją benzynową. Wyszłam z samochodu i poszłam kupić sobie coś słodkiego. Oczywiście pierwsze pobiegłam do wielkiej ściany całej w żelkach Haribo. Kupiłam trzy paczki posługując się moim nienagannym angielskim. Wyszłam ze sklepu i zastałam Rose siedzącą na krawężniku obok samochodu. Przysiadłam się i zawiesiłam żelki przed jej oczami. Od razu się ożywiła. Pałaszowałyśmy przez cały postój i zachwycałyśmy się tutejszą przyrodą. Już świtało a my byłyśmy na granicy z Hiszpanią. Mimo godziny piątej nad ranem dookoła panował ogromny ruch. Popatrzyłyśmy po sobie zaspanymi oczami i uśmiechnęłyśmy się z cielęcą miną, widząc przechodzących, starszych Hiszpanów. Wprawdzie nie miałyśmy u nich szans. Wyglądałyśmy jak siedem nieszczęść z potarganymi włosami i wymiętymi ciuchami. Jednak mimo tego uśmiechnęli się do nas i nam pomachali. No tak, wiecznie niewyżyci i gorący Hiszpanie, ach jak ja to kocham! Zrobiłyśmy słodkie minki i przywitałyśmy się  po hiszpańsku. Właściwie nasza znajomość tego języka ograniczała się tylko do tego, więc odetchnęłyśmy z ulgą kiedy  Peter powiedział nam, że już wyjeżdżamy i popaczył się groźnie na grubo starszych facetów. Rose zachichotała i spłonęła rumieńcem. TAK! Zarumieniła się! Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam równie niespotykane zjawisko jak rumieniąca się Evans. Nie dociekałam co jej odbiło, ale Peter uśmiechnął się jak jakiś macho. Zrobiłam jedną z wielu swoich zagubionych min i wsiadłam do auta. Krajobrazy były przepiękne. Jechaliśmy wybrzeżem. Otworzyłam okno i wystawiłam głowę na zewnątrz. Wiatr uderzył w moją twarz z niesamowitą siłą. Przechodnie patrzyli się na mnie jakby mi odbiło. W sumie się im nie dziwiłam, zachowywałam się jak jakiś nadpobudliwy golden retriever. Peter coś do mnie mówił, ale nie słyszałam przez pęd wiatru w uszach. W końcu zostałam brutalnie wciągnięta do samochodu. Popatrzyłam na Rose z wyrzutem, że pozbawiła mnie tej frajdy.
- Czego chcesz?
- Jeśli będziesz tak robić to zapłacisz mandat.- powiedział z powagą mój brat.
- To jawna dyskryminacja!!! Dlaczego psy tak mogą a ja nie?- krzyknęłam oburzona.
- Ja nie wymyśliłam tych przepisów, więc się zamknij i nie histeryzuj.
- Pfff… odpokutujesz za swoje zbrodnie na meczu, jak Barca przegra!
- Hala Barca!- wyrwała się blondi.  
- Peter błagam cię! Powiedz, że ona z nami nie idzie.
- A dlaczego miałaby nie iść?- zapytał szczerze zdziwiony.
- HALA BARCA? Serio?! No nie żartuj.
- Ashley dopiero zaczyna kibicować, więc daj jej spokój.
- Szczerze współczuje Barcelonie, że maję tak beznadziejną fankę.
- To my nie kibicujemy Realowi?- barbie jak zwykle zabiła nas potęgą swojego umysłu.
- Nie kochanie…
Peter zaczął jej spokojnie tłumaczyć co to jest piłka i jakim cudem jest taka okrągła. Ehh... Rose zaczęła się niemiłosiernie wiercić z wyraźną konsternacją wypisaną na twarzy. W końcu zacisnęła pięści i przemówiła głosem ociekającym jadem.
-Ashley, daje słowo, że nie spotkałam jeszcze tak tępego zwierzęcia jak ty. Przebywając z tobą zaczynam wierzyć w legendy o blondynkach.
W aucie zapanowało przenikliwe milczenie. Byłam w takim szoku że prawie gały wyszły mi z orbit. W końcu dotarł do mnie sens słów Evans i ryknęłam śmiechem. Peter musiał odwrócić wzrok, aby nie urazić swojej dziewczyny. Dusił się ze śmiechu pacząc w boczne lusterko. Rose była z siebie wyraźnie zadowolona. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak dobrym humorze. Resztę podróży upłynęło nam w milczeniu.
Nasz hotel znajdował się na obrzeżach Barcelony. Z zewnątrz wyglądał dość niepozornie. Zwykły wieżowiec otoczony wysokim ogrodzeniem, jednak gdy weszłam do środka zaparło mi dech w piersi. Wszędzie rosły ogromne palmy, a z drugiej strony budynku był wielki basen z mini plażą dookoła. Ale największe wrażenie wywołało na mnie to że cała ściana hotelu była przeszklona. Miałam mieć pokój na dziesiątym piętrze, więc widoki musiały być zachwycające. Peter wziął nasze paszporty i poszedł do recepcji, żeby nas zameldować. Usiadłam na wygodnym fotelu w pięknym, przestronnym holu i przyglądałam się małej fontannie znajdującej się w centralnej części pomieszczenia. Rose zapadła się w mięciutkim siedzeniu z błogą miną. Trzeba przyznać że podróż dała nam się we znaki. Przymknęłam oczy i odpłynęłam. Nie zdążyłam nawet zacząć chrapać, bo ktoś szturchnął mnie w ramię.
- Masz klucz. Prześpisz się w swoim pokoju.- powiedział Evans rzucając mi kartę do otwierania mojego nowego królestwa. Oczywiście mój niesamowity refleks jak zwykle mnie nie zawiódł i dostałam kartą w łeb. Zaklęłam pod nosem i wsiadłam do windy z walizką. Gdy drzwi się zamykały zdążyłam jeszcze zauważyć Petera targającego trzy ogromne walizki i Ashley stojącą koło niego z różową torebeczką. Winda była przeszklona a ja z moim lenkiem wysokości prawie wariowałam. Oglądałam kiedyś horror o windzie i odtąd nie ufam tym diabelskim maszynom. Odetchnęłam z ulgą gdy w końcu się zatrzymała. Jakoś udało mi się z niej wyczołgać na swoje piętro. Szukałam drzwi z numerem 94. Kiedy je znalazłam weszłam do środka, przebrałam się w swoją jakże sexowną piżamkę z Kubusiem Puchatkiem i opadłam wykończona na lóżko.
Obudziłam się około drugiej popołudniu. Weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie cały brud podróży. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Wybiegłam z łazienki w samym ręczniku myśląc że to Rose. Otworzyłam i zobaczyłam Chrisa z oczami jak piłki do kosza.
- O wow… chyba przyszedłem nie w porę. Chciałem ci tylko przypomnieć że idziemy na obiad za 30 minut. A tak w ogóle to ładnie ci w tym ręczniczku.- uśmiechnął się i puścił mi oko.
Czerwona jak burak szybko zamknęłam drzwi. Ehh… ja to mam szczęście. Mieliśmy codziennie jadać obiady na mieście, ponieważ Peter ubzdurał sobie, że musi obejść wszystkie regionalne restauracje w Barcelonie. Nie miałam nic przeciwko, w sumie jedzenie to jedzenie. Posmarowałam ciało balsamem. Ubrałam się w krótkie spodenki i jakąś bluzeczkę. Nigdy nie malowałam się w wakacje (no chyba że na jakąś imprezę). Wzięłam jedną z książek Agathy Christie które ze sobą zabrałam i zaczęłam czytać. Akcja na początku, jak to zwykle bywa w kryminałach, nie była zbyt wciągająca. Po przeczytaniu dwóch rozdziałów odłożyłam ją na półkę i zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy do szafy. Kiedy już się z tym uporałam włożyłam pustą walizkę pod ogromne łóżko małżeńskie i postanowiłam znaleźć balkon. Weszłam do dużego pomieszczenia z przeszkloną ścianą. Z wielką zgrozą stwierdziłam że to właśnie na niej położony jest taras. Powoli szłam w tamtą stronę z zamkniętymi oczami. Namacałam klamkę rękami i otworzyłam drzwi. Weszłam na balkon i powoli otworzyłam oczy. Gdy zobaczyłam na jakiej znajduje się wysokości zakręciło mi się w głowie. Strach mnie sparaliżował. Czułam że za chwile świat się zawali a ja spadnę z tego przeklętego tarasu. Usiadłam i powoli, na czworaka wycofałam się z powrotem do środka.  OMG!!! To było praktycznie najgorsze (zaraz po wielkim pająku na ręce) doświadczenie w moim życiu. Przyrzekłam sobie, że już nigdy nie podejdę do tej ściany. Wzięłam telefon i szybko zeszłam do holu. Wyszłam przed hotel i zobaczyłam, że Peter wypożyczył dwa srebrne kabriolety. Ja i Rose postanowiłyśmy jechać z Chrisem, żeby nie oglądać słodkiej buźki Ashley. Rozsunęliśmy dach i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Zatrzymaliśmy się przed małą knajpką. Wnętrze było dość ponure. Siadłam z Rose przy stoliku dla dwojga, bo oczywiście przy dużym stole nie starczyło dla nas miejsca. W sumie byłyśmy dość zadowolone z takiego rozwiązania. Podeszła do nas kelnerka i podała menu. Gdy odchodziła odwróciła się i popatrzyła na nas z kpiną. Nie zaprzątałam sobie tym głowy i spojrzałam w kartę dań. Wielka pustka zawitała w mojej głowie gdy zobaczyłam nazwy potraw. Chyba Peter trochę przesadził z tą regionalnością bo nie znałam ani jednej potrawy. Zerknęłam na Evans i ujrzałam ten sam zagubiony wyraz twarzy.
- Madd… Co to jest „gambas a la plancha”?
- Ja się gubię w napojach, a ty się mnie pytasz o danie główne?
- To jakiś koszmar… gdzie są cheeseburgery?- zapytała spanikowana Rose.
- Coś mi się wydaje że dzisiaj nic nie zjemy…- stwierdziłam zawiedziona.
- Możemy strzelać… może będzie dobre.
Po tym jakże szatańskim pomyśle, spędziłyśmy 15 minut na wybieraniu potraw, które wydawały się nam najbezpieczniejsze. Gdy kelnerka przyszła po zamówienie zaczęłyśmy dukać hiszpańskie nazwy, a dziewczynie coraz bardziej rozszerzały się oczy. W końcu skończyłam, otarłam pot z czoła i promiennie się uśmiechnęłam. Po czterdziestu minutach nasz obiad był gotowy. Okazało się, że zamówiłam kotleta wieprzowego, żeberka, makaron z jakimś sosem, zupę z czosnku i litr soku pomidorowego. Wytrzeszczyłam oczy i powoli przełknęłam ślinę. Rose nie miała lepszej wyżerki. Skończyło się tym, że obie jechałyśmy z powrotem do hotelu z pustymi żołądkami.