poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 4

Stanęłyśmy przed klubem wybałuszając oczy na kilometrową kolejkę przy drzwiach. Niepewnie podeszłyśmy do dwóch goryli przy wejściu. Przeskanowali nas wzrokiem od góry do dołu i bez słowa usunęli się na boki. Stałam jak wryta ale Rose szybko wciągnęła mnie do środka na wypadek gdyby ochroniarze mieli się rozmyślić. W środku trudno było cokolwiek zobaczyć, a tym bardziej usłyszeć. Wszyscy poruszali się w rytmie jakiegoś znanego kawałku. Byłam wniebowzięta, że nie usłyszę tutaj jakiegoś disco polo, czy chuj wie czego. Przepchałyśmy się do baru, gdzie czekali na nas chłopcy.
- Cześć!!! - Wydarłam się.
- Cześć!!! Jestem w szoku, że przyszłyście. A tak w ogóle to jestem Justin, a to jest Mark - wskazał palcem na starszego blondyna.
Rose zrobiła dziwną minę i od razu odwróciła wzrok. Ehh… wiedziałam, że lubiła Biebera i wszystko jej się z nim kojarzyło. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Co pijecie?
- Czystą - odpowiedziałyśmy zgodnie. Chłopcy dziwnie się na nas popatrzyli.
- Takie ładne, piją czystą… jesteście z Polski? - zapytał Mark, a my wybuchłyśmy śmiechem.
- Tak się składa… - powiedział Evans przeciągając słowa i uwodząc Justina spojrzeniem. 
Wkrótce wstawiona Rose tańczyła w szczelnym uścisku Justina przy jakimś smętnym kawałku, a ja uciekłam od Marka trzymając się wcześniejszego postanowienia. Usiadłam sama przy jakimś stoliku w kącie i sączyłam wściekle zielonego drinka. Zaczynało mi się już powoli kręcić w głowie, ale piłam dalej. Po jakiś 15 minutach Mark w końcu mnie odnalazł i się do mnie dosiadł. Nagle przestał mi się wydawać odrażający i uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Nie smutno ci tutaj tak siedzieć samej?
- Nie jestem sama - powiedziałam podnosząc drinka i puszczając oko.
- Może wyjdziemy na zewnątrz?
Przytaknęłam. Na zewnątrz, jak przystało na Hiszpanię, było bardzo ciepło. Usiedliśmy na jakimś murku i zagłębiliśmy się w bardzo ciekawej rozmowie na temat ulubionych rodzajów alkoholu. Nie specjalnie mnie ona wciągnęła i cały czas myślałam co teraz robi Rose. Bezwiednie potakiwałam, zagłębiona we własnych myślach.
- To chodź - to stwierdzenie mnie nieco otrzeźwiło. Nade mną stał Mark i wyciągał rękę w moją stronę.
- Ale co… - jąkałam się niezbyt zorientowana w sytuacji.
- Mieliśmy się przejść - powiedział z olśniewającym uśmiechem.
- Aaa… no jasne - niepewnie się podniosłam, a Mark od razu mnie przytrzymał.
- Spokojnie nie jestem pijana - powiedziałam szybko się odsuwając. Chłopak tylko się uśmiechnął.
Spacerowaliśmy po uliczkach Barcelony. Czułam się trochę niepewnie. W ogóle ten wieczór podobał mi się coraz mniej. Mark cały czas coś do mnie mówił, a ja tylko za nim szłam i się sztucznie uśmiechałam. W pewnej chwili chłopak zaczął się do mnie niebezpiecznie przybliżać. Rozejrzałam się dookoła żeby sprawdzić czy ktoś w razie czego może mi pomóc. Z niemałym przerażeniem zobaczyłam, że jesteśmy sami.
- Może się już wrócimy? - zapytałam z nadzieją.
- Już?- uśmiechnął się - przecież noc się dopiero zaczyna…
***
Wszyscy byliśmy w szampańskich nastrojach po wygranym meczu. Siedziałem w swoim hotelowym pokoju nękany przez swoich kolegów z drużyny. Sergio i Pepe właśnie rozgrywali swój mecz życia (Hiszpania- Portugalia)  na konsoli, a Mesut zawzięcie kibicował Niemcom. Nikt jak zwykle nie zwracał na niego uwagi.
- No to co... chyba nie będziemy tutaj siedzieć całą noc?- zapytał Fabio z cwanym uśmiechem.
- No pewnie!!!! Imprezka!!! - wydarli się wszyscy z wyjątkiem Mesuta, który z jakiegoś powodu chciał iść do cukierni.
Wszyscy polecieli do swoich pokojów żeby zrobić się na bóstwa. Zostałem z Özilem który poleciał do łazienki. Po 15 minutach wyszedł w czarnych rurkach, białej koszuli i okropnym krawacie w różowe ciasteczka.
- Chłopie co ty na sobie masz…? - spytałem niepewnie.
- No przecież muszę jakoś wyglądać w tej cukierni - odpowiedział dumnie wypinając pierś.
Parsknąłem śmiechem i wszedłem do łazienki, wziąć prysznic. Jak zwykle wszyscy musieli czekać na Cristiano, który nakładał już dzisiaj trzecią warstwę żelu na włosy. Kiedy się w końcu pojawił wszyscy tracili cierpliwość.
- Jak następnym razem będziesz się tak wlekł to na ciebie nie czekamy - powiedział Iker z poważną miną.
- Ale mój image tego wymaga… - tłumaczył się płaczliwie Ronaldo.
Wszyscy władowaliśmy się do swoich samochodów. Ja jechałem z Sergiem i Mesutem, który chodził obrażony, bo wszyscy  śmiali się z jego krawatu.  Chcąc go pocieszyć zatrzymałem się przed jaką stacją i kopiłem mu ciacho. Obraliśmy kurs na centrum Barcelony. Zaraz gdy tylko zatrzymałem się przed klubem moi kumple wylecieli z samochodu jak z procy. Zaparkowałem i powlokłem się smętnie do baru gdzie inni wypijali już trzecią kolejkę.
- Hahaha wygląda na to że dzisiaj to nasz kochany Ralfik będzie kierowcą… - powiedział Sergio z fałszywie smutną miną.
Wszyscy wybuchli śmiechem zamawiając kolejną kolejkę. Usiadłem przy barze i od razu zostałem wciągnięty w rozmowę z Özilem.
- Czy nie uważasz że to hańba dla całego lokalu że nie sprzedają tutaj rogalików z marmoladą?
- Tak z pewnością - odpowiedziałem śmiejąc się z jego naburmuszonej miny.
Po piątej kolejce chłopaki zaczęli podrywać jakieś laski wyglądające na wniebowzięte wizją opowiedzenia swoim koleżankom o wakacyjnym romansie ze sławnym piłkarzem. Özil słaniał już się na nogach i bredził coś o tym że woli pieczone babeczki od normalnych, leżąc na barze. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Odwiozłem zgonującego Mesuta do hotelu. Gdy wróciłem zobaczyłem najdziwniejszą i najgorszą scenę jaką w życiu widziałem. Sergio leżał na stole, a jakieś starsze kobiety macały go po taki miejscach, że aż mi się niedobrze zrobiło. Podszedłem tam niepewnie.
 - Przepraszam, ale obawiam się że będę musiał wziąć już kolegę.
Dziewczyny zrobiły smutne miny, ale gdy zobaczyły z kim rozmawiają zaczęły się do mnie uśmiechać i puszczać mi oko. Wziąłem Ramosa na bary i uciekłem  z miejsca gwałtu. Władowałem go do samochodu i ruszyłem do naszego hotelu. Było już grubo po trzeciej, a na ulicach nie było żywego ducha. Nagle zauważyłem jakiś ruch w ciemnej uliczce. Pewnie to jakiś pijaczyna, albo bezdomny… ale coś przyciągało mnie do tego miejsca. Uchyliłem okno i usłyszałem krzyk który zmroził mi krew w żyłach. Krzyk dziewczyny.
***
Nie mogłam się ruszać przygwożdżona do ściany. Wzywałam pomocy, ale nikt mnie nie słyszał, albo nie chciał słyszeć. Straciłem już nadzieję. Czułam jak jego ohydne, wielkie ręce błądzą łapczywie po moim ciele. Serce podeszło mi do gardła. Próbowałam go odepchnąć, kopnąć tam gdzie boli, cokolwiek. Nagle zobaczyłam reflektory auta przejeżdżającego w pobliskiej uliczce. Jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Wstąpiły we mnie nowe siły i zaczęłam się szarpać i krzyczeć, ale samochód pojechał dalej. Nie mogłam w to uwierzyć. Spuściłam głowę i wydałam z siebie krzyk rozpaczy. Mark w ogóle się tym nie przejął i próbował ściągnąć mi bluzkę. Nagle poczułam jak ktoś brutalnie go ode mnie odrywa. Zatoczyłam się i upadłam na ziemię uderzając głową w zimny beton. Tępy ból przeszył moją głowę, a potem była już tylko ciemność.
Obudziłam się z jakąś szmatą na głowie. Rozejrzałam się dookoła i szybko wstałam, co w moim stanie było poważnym błędem. Syknęłam i powoli opadłam z powrotem na łózko. 
- ¿estásbien? - usłyszałam glos obok mnie. Zrobiłam wielkie oczy nie rozumiejąc ani jednego słowa.
- Eee… Nie rozumiem - odpowiedziałam po angielsku z głupią miną.
- No tak - chłopak obok mnie uśmiechnął się i wtedy go rozpoznałam - Nie wyglądasz na Hiszpankę, skąd jesteś?
- Ja? Co? Aaa.. ja… z Polski - odpowiedziałam jąkając się i wpatrując w piłkarza jak w obrazek.
- Kurczę, czuje się onieśmielony. Jesteś fanką? - znowu się uśmiechnął a mi zabrakło tchu.
- Tak… byłam na meczu. Świetnie graliście, naprawdę - zapewniłam gorliwie.
- A ja cię skądś kojarzę - gałki oczne prawie wyszły mi na zewnątrz. Jak to Raphael Varane mnie skądś kojarzy??? - Aaa!!! To ty się pobiłaś z tą blondynką? - zapytał i zaśmiał się słodko.
Lekko się zaczerwieniłam, ale w następnej chwili coś sobie uświadomiłam.
- Która godzina? - zapytałam spanikowana.
- Przed ósmą.
- O kurwa - zaklęłam po polsku i zaczęłam przeszukiwać swoje kieszenie w celu znalezienia telefonu.
W końcu go znalazłam i zobaczyła 15 nieodebranych połączeń od Rose. Jedyna rzecz która mnie uspokoiła to taka że Peter do mnie nie dzwonił. Szybko wybrałam numer przyjaciółki i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Evans odebrała niemal po pierwszym sygnale.
- Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Dlaczego nie odbierałaś?- zasypała mnie gradem pytań.
- Spokojnie, jestem w szpitalu.
- COOO??!! Spokojnie?! Co ty kurwa odpierdalasz?!- darła się wniebogłosy. Rzeczywiście nie musiałam jej o tym wspominać na początku - Gdzie jest ten szpital?
Zapytałam się mojego wybawcę o ulicę, a on mi ją podał przyglądając mi się z zainteresowaniem.
- Zaraz tam będę, a ty nie waż się stamtąd ruszyć ani o centymetr - powiedziała groźnie Rose i się rozłączyła.
Uśmiechnęłam się do siebie i odwróciłam do mojego towarzysza. W tej chwili wszedł lekarz i się do mnie uśmiechnął.
- Miałaś szczęście. Badania nie wykazały niczego groźnego, zostawimy cię jeszcze godzinkę na obserwacji, a potem będziesz mogła wrócić do domu- powiedział zapisując coś w jakiś papierach.
Odetchnęłam z ulgą i czekałam, aż Evans po mnie przyjedzie. Po jakimś czasie lekarz wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi.
- Nie znam nawet twojego imienia - zaczął Raphael.
- Maddie - odpowiedziałam szybko.
- Ładnie… - zapanowało dziwne milczenie.
Odwróciłam wzrok bo czułam, że zaczynam się czerwienić. Na szczęście ciszę przerwało nagłe wtargnięcie do sali Rose. Evans prawie wyrwała drzwi z zawiasów i rzuciła mi się na szyję.
- Nie mogę oddychać… - wychrypiałam spod ramion przyjaciółki.
- Och zamknij się i błagaj o wybaczenia. Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałam - warczała Rose, ale można było w jej głosie wyczuć głęboką ulgę - zamawiam taksówkę i wracamy do hotelu zanim Peter coś zauwa…- w tym momencie zamilkła bo zauważyła że nie jesteś my w sali same.
- Cześć, jestem Raphael - wyciągnął rękę w jej stronę.
- Cześć… Rose - powiedziała wybałuszając oczy i zwróciła się do mnie po polsku - przystojny, gdzie ty takiego znalazłaś?
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu na widok jej miny pt. „ruchałabym”.
- Opowiem ci wszystko w hotelu - odpowiedziałam i zaczęłam wstawać.
Od razu wszyscy do mnie podlecieli żeby mi pomóc. Rose odsunęła się i z cwaną miną pozwoliła mi się oprzeć o piłkarza. Zaczęła się do mnie głupkowato uśmiechać i puszczać mi oko. Przewróciłam tylko oczami i cała czerwona pozwoliłam się prowadzić do wyjścia. Przed budynkiem mruknęłam do Evans żeby zadzwoniła po taxi.
- Dziękuje ci za wszystko. Teraz sobie już poradzimy - powiedziałam zawstydzona i spuściłam wzrok.
- Nie ma mowy - odpowiedział twardo chłopak - odwiozę was. To  żaden problem - powiedział gdy zaczęłam już otwierać usta żeby zaprotestować.
Rose z wielkim zaangażowaniem zaczęła potakiwać i mówić, że to świetny pomysł. Gdy wsiadałyśmy do wypasionej fury, Evans i Rapf uparli się, żebym siedziała z przodu. Ehh… wszyscy przeciwko mnie. Przez całą drogę siedziałam cicho, za to moja kumpela dostała jakiegoś słowotoku.
- Wszystko dobrze? Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał chłopak z troską w głosie.
- Nie martw się. Ona zawsze jest milcząca gdy jakiś chłopak jej się podoba - paplała Evans bez zastanowienia.
- Rose ostrzegam cię… - bąknęłam naburmuszona.
Chłopak roześmiał się i zerknął w moją stronę. Próbowałam zatuszować włosami czerwoność swoich policzków i obróciłam się do okna. Wreszcie dojechaliśmy pod hotel. Kumpela wyleciała z auta po krótkim „cześć”, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
- Naprawdę bardzo ci dziękuje… ja nie wiem co by się stało gdybyś mi nie pomógł - zaczęłam niepewnie.
- Nie myśl już o tym - uśmiechnął się ciepło, a ja od razu poczułam się lepiej.
- No to cześć, i jeszcze raz wielkie dzięki - już miałam wyjść, ale nie wiem co mi odbiło, zbliżyłam się do chłopaka i pocałowałam go w policzek.
Szybko wyszłam uśmiechając się zawstydzona. Rose piszczała i skakała dookoła mnie.
- Ani słowa… - bąknęłam i poszłam do hotelu, a jarająca się Evans podreptała za mną. 

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 3


Wieczorem miały się spełnić moje marzenia. El Clasico nadchodzę!!! Byłam całkiem wniebowzięta. Chodziłam dookoła stołu w salonie i zastanawiała się co na siebie założyć, na tak wielką okazje. Po 30 minutach główkowania zdecydowałam się zadzwonić do Rose, żeby mi pomogła.
- Halo! Rose? Chodź do mnie!
- Nie chce mi się… co się stało?
- Sytuacja kryzysowa! Nie zadawaj tylu pytani tylko wbijaj.
- No dobra…
Entuzjazm w jej głosie po prostu mnie poraził, ale byłam tak podjarana, że totalnie się tym nie przejmowałam. Usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam się na nie jak jakiś drapieżnik na swoją ofiarę. Evans stała i patrzyła  na mnie jak na totalną idiotkę.
- Co się znowu stało?
- Nie mam się w co ubrać na mecz!!
- Nawet mi nie mów, że tylko dlatego musiałam tutaj biec…- zrobiła taką minę, że dałabym wszystko żeby ktoś zrobił jej zdjęcie- Przecież idziesz na mecz!!! Ogarniasz? Ubierz koszulkę Realu…, a właśnie, pożycz mi jakąś.
Zatkało mnie. Jak mogłam być tak głupia? Otworzyłam szafę i zobaczyłam swoją kolekcje koszulek piłkarzy. Oczywiście pokłóciłyśmy się o jedną. Po 15 minutach szczęśliwa Rose paradowała w koszulce Cristiano Ronaldo, a ja założyłam tą z nazwiskiem Ramos. Wyszliśmy wcześniej z hotelu, ale to i tak nie uchroniło nas przed wielkim korkiem w centrum Barcelony. Strasznie się denerwowałam, że nie zdążymy na wyjście piłkarzy. Na szczęście nie potrzebnie, byliśmy jednymi z pierwszych osób zasiadających na trybunach. Oczywiście mój genialny braciszek kupił miejsca w strefie kibiców Barcy i byłyśmy z Rose jedynymi ludźmi  w białych barwach. Większość patrzyła na nas dziwnie… wręcz wrogo. Nic sobie z tego nie robiąc wyczekiwałam z niecierpliwością aż piłkarze wyjdą na boisko. Nagle zabrzmiał hymn Barcelony i zawodnicy wyszli na murawę. Moje serce biło tak szybko, że na 100% pobiłam jakiś rekord. Widziałam ich, naprawdę ich widziałam!!! Stali tam sobie jak gdyby nigdy nic, jakby nie zdawali sobie sprawy co ze mną robią. Na ich twarzach malował się spokój, opanowanie i koncentracja. Cały czas nie mogłam uwierzyć, że to nie kolejny piękny sen. Piłkarze podali sobie ręce i gra się zaczęła.
Realowi od samego początku nie szło. Podania były niecelne, zdenerwowanie coraz większe, a czas ciągle płynął. W końcu Messi w indywidualnej akcji strzelił pierwszą bramkę dla Barcy. Moja trybuna oszalała ze szczęścia i euforii. Ashley zaczęła się drzeć „Hala Barca” i Peter musiał ją uciszać, bo wzbudzała powszechne zainteresowanie i rozbawienie w swojej mega krótkie spódniczce i wysokich szpilkach. Z przygnębioną miną usiadłam i czekałam na „lepsze jutro”. Niestety do końca pierwszej połowy nic się nie zmieniło. Moi idole stracili wiarę w siebie i schodzili do szatni ze spuszczonymi głowami.
Moja mina wyrażała wszystko, a oczy ciskały piorunami na kibiców Barcy, którzy tańczyli i wskazywali mnie palcem jawnie się ze mnie śmiejąc. Nie mogłam tego znieść. Pociągnęłam Rose za rękaw i wyprowadziłam z trybuny. Poszłyśmy do Mcdonald’a na stadionie, żeby w końcu zjeść coś normalnego. Wpychając w siebie cheeseburgera żaliłam się mojej przyjaciółce na wszystkie niesprawiedliwości i krzywdy tego świata. Naburmuszona jak małe dziecko zajęłam swoje miejsce obok Chrisa i czekałam na rozpoczęcie drugiej połowy.
Spodziewałam się, że piłkarze wrócą odmienieni po kazaniach od trenerów, ale to co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenia. Pepe i Marcelo szli obok siebie śmiejąc się  z biednego Ozila, który nie mógł sobie poradzić ze swoimi sznurówkami. W końcu Cristiano przewracając oczami podszedł do niego i zrobił mu śliczne kokardki. Myślałam że padnę gdy Mesut uściskał serdecznie Crisa i rozpromieniony poleciał do Casillasa pochwalić cię że ma lepiej zawiązane buty od niego. Iker z miną znudzonego rodzica pogłaskał Ozile po główce i odszedł. Jakim cudem byli tak spokojni?! Zdawało się że mecz mieli głęboko gdzieś. Widać było, jak opanowanie zawodników wpływa kojąco na zdenerwowanych kibiców.
W końcu sędzia zagwizdał i rozpoczęła się druga połowa meczu. Piłkarze Realu grali jakby ta pierwsza połowa w ogóle nie istniała. Już po pięciu minutach gry Cristiano Ronaldo wbił pierwszą bramkę. Sektory kibiców królewskich po prostu oszalały. Zaczęłyśmy z Rose skakać i krzyczeć. To było niesamowite uczucie, chciałabym być teraz z kibicami Madrytu… Oczywiście nie zostałyśmy niezauważone. Jako jedyne przytulałyśmy się i tańczyłyśmy jakiś dziwny taniec gdy wszyscy dookoła siedzieli załamani. Ludzie w białych koszulkach zaczęli nam machać z innych trybun, a my oczywiście odmachiwałyśmy z naszym firmowym uśmiecham na twarzy. Większość podłapała nasz pomysł i wkrótce wszyscy kibice Los Blancos machali sobie nawzajem i przesyłali buziaki. To było niesamowite. Tylu otwartych ludzi. W Polsce taka akcja w życiu by nie wypaliła. Nagle Rose zaczęła mnie ciągnąć za ramie, prawie mi go odrywając i darła mi się coś do ucha ale ja zupełnie nic nie rozumiałam. Wskazała palcem na telebim, a tam??!! Moja zszokowana twarz! Po trybunie poniósł się delikatny śmiech gdy wszyscy zobaczyli moją głupią minę. Popaczyłyśmy z Evans po sobie. Oczywiście Ashley za wszelką cenę starała się zabłysnąć i robiła wszystko by tylko było ją widać na telebimie, ale bez skutku. W końcu postanowiła użyć radykalnych środków i bezczelnie zepchnęła mnie z mojego miejsca. Wylądowałam na ziemi i z żądzą mordu spojrzałam na blondi, która wdzięczyła się i wyglądała jakby ją coś bolało. Moja reakcja była błyskawiczna… po prostu rzuciłam się na nią z pięściami. Barbie wydzierała się jak jakaś świnia u rzeźnika. Chłopcy zaczęli nas rozdzielać a Rose zawzięcie mi kibicowała jak zresztą połowę stadionu bo cały czas byłyśmy na telebimie.
-Przywal jej!!!! Dawaj Madd!!!- trzeba przyznać, że Evans była w sowim żywiole, czego nie można było powiedzieć o Ashley.
-Tylko nie w twarz! Błagam tylko nie w twarz! Peter ratuj mnie!
W końcu zostałam brutalnie odciągnięta przez Chrisa, który starał się coś do mnie mówić, ale do mnie nic nie docierało. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę kogoś zabić. Najlepiej barbie. I właśnie w tym momencie stało się coś niesamowitego, coś niezwykłego, coś co wstrząsnęło całym stadionem. Sergio Ramos w pięknej główce po rzucie rożnym strzelił drugiego gola dla królewskich. Cała złość w jednej chwili wyparowała. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Chris, który nie mógł mnie już utrzymać puścił mnie wolno. Razem z Rose wykonywałyśmy po raz kolejny nasz dziwny układ taneczny, ciesząc się nie tylko prowadzeniem Realu, ale także zwycięstwem nad Ashley. Do końca spotkania zostało jeszcze 10 minut a nerwy sięgały zenitu. Na szczęście do końca meczu nic się nie zmieniło i Real Madryt wygrał wynikiem 2:1!!! Po wyjściu przed stadion zobaczyłam dużą grupę kibiców królewskich więc do nich podbiegłam. Na szczęście znali angielski.
- Hej.
- No hej, mam nadzieję że porządnie przywaliłaś tej blondynce- powiedział jeden z nich szeroko się do mnie uśmiechając. Lekko się zarumieniłam.
- Ty już się o to nie martw. Co planujecie, bo ja z koleżanką nie znamy tutaj nikogo…
- Z koleżanką?- zapytał wyraźnie zainteresowany.
- No tak, Rose chodź tutaj!- zawołałam do kumpeli.
- Co jest?- zapytała z ciekawością przyglądając się wysokiemu Hiszpanowi.
- Wybieramy się na obejście pobliskich klubów, może chcecie iść z nami?- tym razem odezwał się przysadzisty blondyn, który w żadnym calu nie przypominał Hiszpana. Wyglądał na grubo starszego erotomana. Od razu obiecałam sobie że będę się od niego trzymać z daleka.
- Co ty na to Rose?- zapytałam i spojrzałam na Evans. Odpowiedziała mi szerokim uśmiechem co uznałam za zgodę.- No to idziemy!
- Gdzie idziecie?- właśnie poszedł do nasz Peter, a ja przeklęłam w duchu dzień w którym przyszedł na świat. 
- My właśnie poznałyśmy nowych kolegów, którzy byli tak mili że przyjęli nas do swojego kręgu i zaproponowali…
- Nie obchodzi mnie to co wam zaproponowali- przerwał nam Piotrek i patrząc z obrzydzeniem na koszulki Realu- wracamy do hotelu.
- Ale przecież jesteśmy w BARCELONIE!!!- wydarłam się z płaczliwą miną- nie możemy spać grzecznie jak jakieś dzieci…
- Serio? A mi się wydaje, że wy jesteście jeszcze dziećmi! Lepiej się pożegnajcie z waszymi- tu spojrzał z pogardą na starszego erotomana- znajomymi bo jedziemy za 5 minut.
I tak po prostu sobie odszedł. No myślałam że wezmę i cisnę czymś w niego…
- Ok… wolimy się nie narażać waszemu opiekunowi…
- Daj spokój, mój brat jak zawsze zgrywa mojego ojca. Daj mi  swój numer, jak uda nam się wyrwać to do was dołączymy.
Wymieniliśmy się kontaktami i razem z Rose stałyśmy i parzyłyśmy się jak nasza jedyna nadzieja na dobrą zabawę odchodzi. Potem ze zwieszonymi głowami odwróciłyśmy się i poszłyśmy do samochodu.
Zaraz gdy podjechaliśmy pod hotel wypadłam z auta i bez słowa zamknęłam się w swoim pokoju. Chodziłam tam i z powrotem po sypialni próbując coś wymyślić, ale nic nie przychodziło. Nagle usłyszałam jak ktoś puka do drzwi. Nie zamierzałam otwierać, ale usłyszałam cichy głos.
- Madd to ja- Rose otwórz.
Popędziłam do drzwi prawie zabijając się o framugę. Za nimi stała Evans ubrana w najlepsze i najsexowniejsze ciuchy jakie widziały moje oczy.
- OMFG!!! Co ty odwalasz??? Skąd ty masz ten gorset!!! Wyglądasz jakbyś miała zaraz wejść na jakąś rurę!
- Och nie gadaj tylko się przebieraj. Idziemy na imprezę!
- Co? Jak? Gdzie?- jąkałam się oniemiała.
- Nieważne, pośpiesz się.
Poleciałam do szafy potykając się o swoje nogi. Otworzyłam ją i po raz kolejny stanęłam przed wiecznym problemem, a mianowicie „co na siebie włożyć”. Oczywiście Rose wyciągnęła najkrótszą sukienkę jaką zobaczyła i zaczęła piszczeć i skakać z nią dookoła mnie. Ehh… w życiu tego nie założę. Wyjęłam krótkie spodenki, jakąś bluzkę odkrywającą brzuch i ubrałam trampki.
Zrobiłam sobie dość ostry makijaż i odwróciłam się do przyjaciółki która cały czas trzymała kurczowo sukienką w ramionach.
- Dobra, no to zapodawaj ten twój genialny plan jak mamy zniknąć na całą noc żeby Peter tego nie odkrył?
- Właściwie nie ma żadnego planu, bo Twój kochany braciszek też wybrał się na miasto i go nie ma…- powiedziała Evans z cwaną miną
- Skąd wiesz???- wybałuszyłam oczy
- Przeszłam się do jego pokoju, ale nikogo nie było, auta przed hotelem też nie ma więc…- zaczęła Rose, a ja mentalnie się spoliczkowałam że na to nie wpadłam.
- To zajebiście!!!- zaczęłam się drzeć i skakać w kółko- ty moja mądra przyjaciółko, twoja inteligencja ocaliła nam życie!!!- wydzierałam się wniebogłosy.
Evans zaczęła się śmiać i pokładać po podłodze. W końcu się jakoś ogarnęłyśmy. Rose zadzwoniła po TAXI, a ja do chłopców, żeby zorientować się gdzie są. Zadowolone i cholernie z siebie dumne wsiadałyśmy do żółto- czarnego auta i pojechałyśmy do światowego centrum rozrywki.